poniedziałek, 12 stycznia 2009
Dungeons and Dragons 4.0 - moje wrażenia i komentarze cz. III
15 sesji w D&D 4.0 za mną (w tym 5 jako MG, czy raczej MP). Po przeczytaniu podręczników i kilku pierwszych sesjach byłem naprawdę dobrej myśli - Dungeons & Dragons 4.0, to ładnie wydana i całkiem nieźle przemyślana gra. Tego negować nie zamierzam.
Wyczuwacie już magiczne słówko "ale"? Nie martwcie się - oto nadchodzi.
Ale D&D 4.0 na dłuższą metę rozczarowuje.
Teraz powinienem się wytłumaczyć, z czego wynika to twierdzenie. Wybaczcie, że zrobię to trochę naokoło. Na początek może coś o stylu, jaki wypracowaliśmy, jako aktywnie grająca grupa (staramy się organizować sesje w stałym, cotygodniowym terminie i pi razy drzwi się to nam udaje).
1. Gramy "by the book". Bardzo rzadko zdarza nam się odstępować od zasad zawartych w podręcznikach.
2. Nie silimy się na bycie awangardowymi, czy też mądrzejszymi od autorów i grając w dany system staramy się, żeby sesje były w takim klimacie, jakie są założenia tegoż. Jasne - można prowadzić intrygi dworskie w D&D. Tylko po co? Są gry lepiej się do tego nadające i wspierające interakcje społeczne mechaniką.
3. Zazwyczaj korzystamy z "gołych" podstawek. Kilka lat zajęło nam na przykład wdrożenie czarów z settingu do Forgotten Realms (a później jeszcze Player's Guide) do naszej gry, jeżeli jesteśmy już przy dedekach.
4. Jesteśmy leniwi. Jeżeli mamy gotową przygodę, to gramy w taką, a nie naszą radosną twórczość.
5. Lubimy rzucać kośćmi.
6. Lubimy porządny wygrzew na sesjach.
7. Teraz piszę tylko w swoim imieniu: Lubię nowinki. Jak mi się jakiś system spodoba, to kupuję / ściągam demo (jak jest) i zabieram się do prowadzenia. Czasami "chwyci", innym razem nie.
Miniony rok upłynął nam pod znakiem D&D. Najpierw były sesje w "Miasto Pajęczej Królowej" - przygodę, którą pisał chyba jakiś sadysta, a my dodatkowo utrudniliśmy sobie życie, stosując zasady i potwory z edycji 3.5 ("MPK" jest przygodą do edycji 3.0). Potem wyszła edycja 4.0, więc graliśmy w nowe dziecko WotC.
Podczas tych 15 sesji rozegraliśmy w całości "Keep on the Shadowfell", a następnie przeszliśmy do "Thunderspire Labyrith". Są to jak najbardziej oficjalne przygody wydane przez Wizardów.
O zaletach systemu pisałem już kilka miesięcy temu, więc dziś będą tylko wady.
Gra ta jest kalką MMORPG. Nie wiedziałem jak dokładną dopóki nie zagrałem w WoW-a. Nie twierdzę, że gry komputerowe mogą mieć tylko i wyłącznie destrukcyjny wpływ na papierowe RPG. Ja już pisałem powyżej, lubię nowinki i innowacje, ale tym razem WotC przeholowali. Pal licho, ze większość klas postaci jest wzorowanych na tych z WoW-a. Mnie bardziej drażni model rozgrywki.
Weź questa; idź do dungeonu; natłucz mobów; zabij bossa na końcu; wróć po nagrodę. Powtórz.
...
I tak do usranej śmierci.
...
Po której zostajesz ożywiony, ale masz karę -1 do wszystkich rzutów, dopóki nie zbierzesz 3 milestone'ów (milestone = 2 encountery bez długiego odpoczynku pomiędzy nimi).
...
Heh.
Po drodze nabijasz swoim super-hero levele. Dostajesz kewl powerz. Nie do końca wiadomo jak one wyglądają wizualnie, ale to można sobie wyobrazić w końcu. Gorzej, że są one strasznie do siebie podobne. I to dla wszystkich klas. Dodatkowo większość mocy jest po prostu trochę lepszą wersją swojego odpowiednika z niższego poziomu postaci.
Kolejną sprawą, którą chciałbym wytknąć jest praktycznie zupełna dehumanizacja BG. Przy tak mocnym nacisku na walkę, ten aspekt gry przytłacza wszelkie inne. Z Roleplaying Game ostało się ino Game.
Mieliśmy dużą śmiertelność na pierwszych sesjach, więc zrobiłem kilka postaci, ale nie potrafię sobie przypomnieć choć jednego imienia, a w zasadzie niczego poza ich klasami. Taki bohater jest ładny, szybki, błyszczący, strzela promieniem z tyłka i ma wdzianko w pastelowych kolorach - mnie przypomina trochę plastikową zabawkę dla dzieci - jedną z takich, którymi się bawiłem pacholęciem będąc i które ciągle trzymam z powodów sentymentalnych - może tylko pomalowaną na troszeczkę jaśniejsze kolory.
O takie:
No dobrze. Koniec znęcania się nad nowymi dedekami. Może tylko przytoczę mały cytat z Tomka, człowieka, którego opinię zawsze sobie ceniłem:
"Ta edycja miała sprawić że granie niektórymi klasami nie będzie nudne, a sprawiła że granie wszystkimi jest tak samo nudne."
Co jeszcze... To, że w tej notce jechałem po D&D 4.0 jak po łysej kobyle, nie znaczy, że gra ta nie ma zalet. Z całą pewnością znajdą się ludzie, którzy uwielbiają właśnie taki styl i będą kupować kolejne podręczniki. Ja nie mam takiego zamiaru. Może jeszcze wrócę do tej edycji, ale najpewniej jako do przerywnika w jakiejś kampanii niż czegoś, co ma się ciągnąć przez kilkanaście bądź kilkadziesiąt sesji.
Ciekawi mnie jak przedstawiają się wyniki sprzedaży podręczników. Bo to od nich zależy przecież żywot produktów wypuszczanych przez wielkie korporacje. Równie dobrze może się okazać, że Hasbro zarżnie D&D, jako linię, jak i to, że edycja piąta będzie dodatkiem do MMORPG, które wyjdzie równolegle. Kroku wstecz raczej nie przewiduję.
A co z naszymi sesjami? Postanowiliśmy wrócić do D&D 3.5 i zagrać kilka sesji nie siląc się na powergaming. A potem zobaczymy - może jakiś nowy system.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz